
[W drugim semestrze warsztatów przyszedł czas na moje ulubione – chociaż wymagające – zadanie, czyli pisanie opowiadań nawiązujących do szeroko pojętej mitologii. Konkretne mity były nam z góry narzucane. Nigdy nie sądziłam, że w tak bardzo odległych mi szablonach dam radę aż tak się otworzyć.]
28.03.2007
Ojciec Dedi poszedł po fajki do kiosku. Jedynego kiosku w tym zakichanym Dehumanedenie. Uśmiechnął się po drodze do mijającej go Pitch Lady. Charakterystyczne dla Pitch Ladies było to, że przypominały stare drzewa, a każda z nich trzymała w dłoni brzoskwinię. Gdy wyszedł z kiosku i pogrążył się w myślach spowitych oparami dymu, który wydobywał się z jego ust, spostrzegł nagle coś niespodziewanego. Z samej swojej natury duży, chociaż teraz naprawdę nietypowych rozmiarów, palec u nogi zagrodził mu drogę. Ojciec Dedi nie miał wątpliwości, że należał on do Boga. Opanowaną do perfekcji mową ciała zdawał się przekazywać taką oto treść: „Otacza cię tu mnóstwo owoców brzoskwini – powiedzmy sobie szczerze, wątpliwej jakości – co nie przeszkadza ci w delektowaniu się nimi i zubażaniu twej i tak już marnej egzystencji, lecz teraz czeka cię prawdziwa próba posłuszeństwa Moim słowom, albowiem znajdziesz taką brzoskwinię, o jakiej nigdy nawet nie śniłeś, lecz będzie ona owocem zakazanym dla twoich ust. Próba złamania mojego zakazu zostanie surowo ukarana”.
Ojciec Dedi patrzył z podziwem na znikający bardzo duży palec. Jest przecież sztuką wygłosić zdanie wielokrotnie złożone jedynie mową ciała i to tylko przy pomocy jednego członka. Niestety ciągle sens tej wypowiedzi nie był dla niego jasny. W końcu smakował w życiu niejedną brzoskwinię. Co krok jakaś miła Lady była gotowa do częstowania, więc cóż mogłoby go jeszcze zaskoczyć? Wszystkie te rozważania doprowadziły go pod pobliskie drzewo i wpadły wraz z nim w ramiona Morfeusza.
Gdy otworzył oczy spostrzegł, że leży pod pulchną Pitch Lady. Takie pomyłki zdarzały się Ojcu Dediemu dość często, więc uśmiechnął się do tłustej nieznajomej i wypełznął spod niej, nie zagajając rozmowy. Otrzepując się z ziemi i robactwa, zaczął nucić linię basu pewnej piosenki i nie wiadomo skąd, niczym z pejcza strzelił, wyłoniła się i stanęła przed nim piękna, świetlista istota zupełnie nieprzypominająca drzewa. Nie trzymała w dłoni brzoskwini, lecz maleńką torebeczkę. Była roztkliwiająca w swojej inności. Długie morskozielone włosy opadały na jej ramiona, a wielkie, zaciekawione, błękitne oczy były teraz wlepione w Ojca Dediego.
– Jesteś jakąś nową, ulepszoną wersją Pitch Lady? – spytał próbując być zabawnym.
– Nie jestem Pitch Lady, jestem Xsiężniczką Cate – odpowiedziała i zamrugała jasnozielonymi rzęsami.
Ogromny, paskudny Pająk Losu zaczął tkać między nimi niewidzialną, lecz bardzo mocną nić przyjaźni. Od tamtej pory rozmawiali właściwie przez cały czas. Xsiężniczka Cate wysłuchiwała andronów, które plótł Ojciec Dedi, by z właściwą sobie delikatnością i wielkim wdziękiem wyprowadzać go z ciemnych zaułków cudzych przekonań. Przestał pamiętać, jak sobie radził bez tej niezwykłej istoty.
Pewnego dnia, gdy słońce wlewało się strumieniami promieni do dusz i serc, a Xsiężniczka Cate siedziała na gałęzi drzewa, machała spuszczonymi nóżkami w powietrzu i pokazywała Ojcu Dediemu najróżniejsze intonacje strasznych stworów (była teraz na podatniku kretynie – „siedzisz w Dehumanedenie za MOJE pieniądze!”), Ojciec Dedi zadał w końcu intrygujące go od pewnego czasu pytanie:
– Co masz w swojej maleńkiej torebeczce?
– Maleńką brzoskwinkę, ale jakiś ogromny paluch zabronił mi jej wyjąć i nią częstować – odpowiedziała zawstydzona spuszczając wzrok.
– Ale to nic złego, takie Pitch Ladies na przykład trzymają swe brzoskwinie w dłoniach, to ładne kogoś poczęstować.
– Nie jestem Pitch Lady, mówiłam ci już, jestem Xsiężniczką Cate, nie wolno mi – była zmieszana i trochę jakby posmutniała.
Ojciec Dedi przypomniał sobie zakaz i słowa, których wtedy nie rozumiał. Teraz stały się niewyobrażalnie jasne. Wiedział, czuł, że musi skosztować TEGO owocu. Równie pewne było dla niego też to, że nie wolno mu tego zrobić. Wspólnie spędzany czas zaczął być dla niego męczarnią. Niezrozumiałe pragnienie spróbowania zakazanego owocu i jakieś niewytłumaczalne przekonanie, że będzie miał on najwspanialszy smak, jaki tylko można sobie wyobrazić, pchały Ojca Dediego w kierunku otwartych ramion najwierniejszej kochanki – Damy Obłędu.
Xsiężniczką Cate też zaczęły miotać obce jej do tej pory emocje – ciekawość, pragnienie obdarowania swoim skarbem tak bardzo bliskiego Ojca Dediego, a nawet pewien żal do dużego palca. Coś w końcu w niej pękło – umarło, lub może się właśnie narodziło…
Kiedy przez Dehumaneden przetaczała się wielka burza niosąca grozę i oczyszczenie, Xsiężniczka Cate niespodziewanie przybiegła do Ojca Dediego. Wyglądała jak syrena. Całkiem przemoczona i dygocząca z zimna niepewnie wyciągnęła smukłą dłoń, na której moknął cudny owoc i rzekła drżącym głosem:
– Proszę, jestem zbyt słaba, żeby ci go nie dać…
Ojciec Dedi zawahał się przez chwilę, patrząc ciągle w jej niezwykłe oczy i otarł spływające po jej policzkach czerwone strużki (nowy tusz okazał się nie być grzechoodporny). Pełen troski o nią, o siebie samego, oraz pragnienia rozsadzającego swoim nurtem tamy zakazu, szepnął:
– Jestem zbyt słaby, żeby go nie wziąć…
Rozkoszna skórka pokryta delikatnym meszkiem była jedynie zapowiedzią tego, czego Dedi nie umiał sobie wyobrazić – soczystego, słodkiego miąższu. W sporadycznych momentach świadomości myślał sobie, że nie znał smaku owocu, którego kosztował przecież prawie codziennie, że podarki wszystkich Pitch Ladies były tak tandetne, nieprawdziwe, częste, na wyciągnięcie ręki i nie mające nic wspólnego z tym, czego doświadczał teraz.
Cate czuła, że właśnie w tej chwili rodzi się naprawdę i nic innego nie ma znaczenia. Chciała, by Dedi był szczęśliwy i syty, on sycił ją swoim wyborem jej owocu, mimo że nie przypominała drzewa.
Oboje ryzykowali, lecz czuli, że muszą poświęcić się sobie bezgranicznie, że muszą się sobie wzajemnie ofiarować. Ich imiona splotły się w miłosnym uścisku.
Wtem błysnął piorun i znaleźli się z powrotem w burzowym obliczu Dehumenedenu. Nadeszło nieuchronne, wiedzieli o tym obydwoje. Xsiężniczka Cate została wygnana bardzo, bardzo daleko, Ojciec Dedi podobno błagał o to, by nie musieć być w otoczeniu Pitch Ladies, lecz karą za nieposłuszeństwo było dla niego właśnie życie wśród marnych kopii owocu, który spróbował tylko jeden raz, a którego nie zapomni nigdy, lecz też nigdy nie będzie mógł skosztować go po raz drugi.
Nie poznałam swoich rodziców. Ojciec Dedi został w Dehumanedenie, Xsiężniczka Cate zmarła niedługo po urodzeniu mnie, zostawiając mi śmieszny, dziecięcy pamiętnik pokryty rybimi łuskami połyskującymi nienaturalnym lazurem. Opisała w nim wszystko.
Czy którekolwiek z nich czuło jakąś winę, lub obarczało nią kogoś? Nie, bo czy można czuć się winnym stworzenia, na przekór wszystkiemu, nowego życia w nowej, nieznanej rzeczywistości? W nowej, wolnej rzeczywistości. W nowej, lepszej rzeczywistości.
