Językowe obserwacje

czyli o języku ojczystym

fot. Jan Lewandowski

Z pewnością nie należałam nigdy do ścisłej czołówki najmocniejszych z językoznawstwa studentów, potwierdzi to każdy z cudownych i wyjątkowo cierpliwych profesorów, jakim przyszło mnie uczyć, jednak filologia polska zachwyciła mnie przede wszystkim tym właśnie działem. Literaturoznawstwo było dla mnie za mało abstrakcyjne i zmuszające do kreatywności, a metodyka nauczania na moich akurat studiach stanowiła karykaturę siebie samej.
Dosyć szybko zrozumiałam, że w języku (jego najmniejszych cząstkach) kryje się jakaś wyższa Prawda o świecie i ludziach oraz że jego główna funkcja, czyli funkcja komunikacyjna jest strasznie banalna i prymitywna, choć niestety większość przeciętnych użytkowników języka widzi tylko ją.
Pracę licencjacką poświęciłam właśnie tej odrębnej rzeczywistości języka. Na studiach magisterskich odkryłam twórczość Stanisława Dróżdża i zakochałam się do szaleństwa i w niej i w idei poezji konkretnej. Niedługo przed terminem składania pracy magisterskiej, porzuciłam rozpoczętą analizę tekstów Kabaretu Starszych Panów i napisałam zupełnie nową magisterkę poświęconą temu, co Dróżdż wyprawia ze słowem.
Mój cudowny promotor obu tych prac powiedział mi kiedyś:

Pani Marianno, pani nie jest naukowcem, pani jest artystką. I nie pisze pani jak naukowiec – pisze pani jak artystka.

– prof. Krzysztof Kłosiński o mnNie

Te słowa pozwoliły mi pozbyć się uwierającego mnie ciągle przekonania, że taką pracę, to powinnam napisać tak a tak. Nie mnie, rzecz jasna, sądzić, czy faktycznie jestem artystką czy nie, ale nie zmienię się nagle w kogoś, kim nie jestem tylko po to, by wejść w schemat, którego nie czuję. Ostatecznie powstały więc dwie dziwne prace (licencjacka, a potem magisterska), które ciężko pewnie nazwać językoznawczymi w tradycyjnym tego słowa rozumieniu. Praca o Dróżdżu zdobyła jednak uznanie w postaci wyróżnienia, a dzień jej obrony był jednym z ważniejszych w moim życiu.
Niestety niewiele osób potrafiło zrozumieć, że cieszy mnie nie samo uzyskane właśnie „mgr” (ostatecznie to przecież żadne osiągnięcie), tylko docenienie mojej pracy, obiektu mojej pasji i niebywale stymulująca rozmowa z moim promotorem i recenzentem podczas obrony, w której swoje uczestnictwo uważałam za zaszczyt.
W tej blogowej kategorii pojawią się teksty, w których będę się dzielić własnymi spostrzeżeniami, przemyśleniami oraz w których będę próbowała rozwiązać różne językowe dylematy.
Zachęcam do lektury poniższych wpisów! 😉

WPISY:

NAJBARDZIEJ IRYTUJĄCE BŁĘDY JĘZYKOWE:

STANISŁAW DRÓŻDŻ: