
[To opowiadanie powstało na zajęciach z metodyki nauczania. Moje znudzenie i brak umiejętności traktowania tego przedmiotu poważnie sięgnęły zenitu, czemu postanowiłam dać wyraz, pisząc tę właśnie pracę w ramach jakiejś kartkówki na bliżej niezidentyfikowany temat. O dziwo udało mi się w poniższy sposób kartkówkę zaliczyć, co tylko utwierdziło mnie w mojej opinii o tym przedmiocie.]
17.06.2009
– Jak stoję – kocham go normalnie dramatycznie! – rozmarzyła się Blond Dama.
– Zamknij ryja, głupi posłańcu! – skarcił ją szef.
– Nie jestem posłańcem, tylko posłanką, bucu!
Jej rozdrażnienie spowodowane było wielkim niespełnionym uczuciem do agenta ubezpieczeniowego z Chałturowego Badania Amfibrachów. Był piękny i niedostępny. Spotykali się czasem, jedynie na gruncie zawodowym, czysto profesjonalnie. Ona, jako posłanka, była czasem posyłana z pizzą, czy zupą żółwiową do CBA, on – jako ważny członek wykonujący największej wagi chałturę w państwie – pochłaniał niezliczone ilości jedzenia i jadł, aż mu się uszy trzęsły, do rozpuku.
Pewnego razu Blond Dama nie wytrzymała mnogości motyli i ich larw w swoim żołądku i poszła, jak stała do uroczego agenta wyznać mu swe uczucie.
– Sprywatyzuj się! – poprosiła.
– Ależ jestem w pracy, nie mogę być taki nieprofesjonalny – odparł mądrze, – choć nie wykluczam takiej możliwości, czekaj, tylko wezmę dyktafon.
– Nie jestem pewna, czy będę mogła poprosić cię o to wiedząc, że masz dyktafon.
– Nie bój się, to nie tak że cię nie kocham, a inaczej – kocham cię!
Blond Dama była wniebowzięta. Spełniło się jej marzenie. Trafiła na księcia z bajki. A potem, jak to z każdą wielką miłością bywa, był płacz i zgrzytanie zębów.
